Kładka na bezludną wyspę
Topos słusznie uhonorowano Nagrodą Stowarzyszenia Wydawców Katolickich „Feniks 2017”, nie stroni bowiem od prezentowania twórczości autorów, dla których pisanie jest rodzajem rozmowy z Bogiem i o Bogu. Czy może jednak być inaczej, gdy redaktorem naczelnym i założycielem pisma jest poeta i mistyk Krzysztof Kuczkowski? Być może właśnie przez to mocne osadzenie narracji pisma w chrześcijaństwie, stało się ono moim niezbędnikiem, bez którego niemożliwym byłby mój pobyt na bezludnej wyspie. No, może nie całkiem bezludnej, bo dociera do mniePiętaszek-żona, a miejsce tylko z trzech stron okolone wodami, więc to raczej półwysep nie wyspa. Dzięki wizytom Piętaszka otrzymuję w miarę regularnie kolejne numery Toposu, bez których nie wyobrażam sobie przetrwania w tym miejscu. W skład pakietu niezbędnego do przeżycia wchodzi też Program II Polskiego Radia, Radio Maryja, płytki dvd z programami Kabaretu Starszych Panów oraz kilka filmów Woody Allena. Jeżeli jeden z poprzednich numerów Toposu pytał: Po co poeci?– to odpowiadam: jako kładka na bezludną wyspę. Któż lepiej niż poeta potrafi zbudować nam tę kładkę? Jest w najnowszym numerze dwumiesięcznika(4-2017) obszerny esej/recenzja z tomiku K. Kuczkowskiego Kładka, tomiku wierszy, które wielu czytelników pewnie uzna także za swój niezbędnik. Po Kładce Kuczkowskiego da się przejść przez największe głębie, nawet przez tę pełną dygresji osobistych, spiętrzoną przez erudycyjne wodospady topiel autorstwa Mirosława R. Kanieckiego (Kładką do Nieba, s.147).
Budowanie kładki to zajęcie nie tylko dla poety, ale i księży. A gdy ksiądz jest równocześnie poetą, tak jak ks. Jan Adam Kobierski, to możemy czuć się bezpieczni. I ja tak myślałem, ale przyznaję, chyba się trochę dałem wciągnąć w grążel pełną zasadzek i niebezpiecznych wirów, nadmiernie ufając wierszom księdza-poety. Zauważyłem, że zbytnia wiara w moc swojego powołania i własną nieomylność często powoduje, że tam, gdzie powinna się znaleźć bezpieczna kładka przerzucona przez księdza, tam mamy do czynienia niekiedy z fuszerką. Pamiętam, rzucony w gniewie przez księdza Tischnera epitet: „homo sovieticus”, który nas, rozbitków wyrzuconych na grząski ląd po ustrojowej transformacji, zostawił samych sobie wśród groźnych szczęk rekinów. Gdy dzisiaj czytam wiersz księdza Kobierskiego O nich, przyznaję – znajduję ten sam gniewny zapał niesprzyjający budowaniu mostów, raczej ich burzeniu. Coraz mniej ich widać/i słychać.// Co za radość – pisze poeta i my, czytelnicy, zastanawiamy się kim, czy też czym są owi „oni”, że poeta odczuwa radość, gdy coraz bardziej giną z jego oczu. Wyjaśnienie otrzymujemy w kolejnych wersach: Wiatr historii/zmiata jak śmieci/szkodliwe elementy.
„Szkodliwymi elementami” byliśmy my, społeczeństwo, nazywani przez całe dziesięciolecia totalitaryzmu, by nie sięgnąć dalej, do czasów, gdy zbrodnicza ideologia rozprawiała się ze „szkodliwymi elementami” w sposób znacznie bardziej radykalny. Powoływanie się przez poetę na „wiatr historii” jest też mało przekonywujące, bo doświadczenie uczy, że wiatr historii podobnie jak i Duch Święty, wieje tam, gdzie chce i nie jest możliwe przewidywanie dróg tego zadęcia. Nawet, gdy jest się księdzem, czy też poetą wizjonerem. Daleki byłbym od nadania komukolwiek patentu na ocenianie: kto jest „szkodliwym elementem”. Nawet jeżeli pycha zrodzona z nadmiaru wiedzy pozwala komuś cieszyć się z faktu, że ktoś przez nich uznany za „element szkodliwy” ginie w pomroce dziejów, to niech lepiej cieszy się nieco ciszej. Chciałbym, by fakt bycia księdzem i poetą był równoznaczny z przynależnością do grona sprawiedliwych, ale z doświadczenia wiem,że tak nie jest. No, może czasem bywa. Gdy ks. Kobierski pisze: Dziękujemy Ci/Panie dziejów,/że wysłuchujesz sprawiedliwych. – mam wątpliwości, czy ów „pan dziejów” to jest ten Pan, którego sługą, tu na ziemi jest(powinien być) ksiądz, czy też być może Pan, grecki bożek o wybitnie hulaszczym i rozpustnym usposobieniu, bo jeżeli rzeczywiście: coraz mniej ich widać/ i słychać, to coraz mniej rzucają się w oczy cisi i pokorni, a światem rządzą rozpustni gęgacze. Trzeba bardzo uważać, używając imienia Pana, także tego pisanego z dużej litery, bo semantyczna wieloznaczność języka może prowadzić do niezręczności i nieporozumień.
To odczytanie wiersza Kobierskiego przez rozumienie wspomnianego w nim Pana jako zepsutego, grzesznego satyra, wydaje się nie pozbawione podstaw, skoro w tymże Toposie, Kazimierz Nowosielski, nie ksiądz, ale za to profesor, w utworze Bolesława Leśmiana Dwoje ludzieńkówdopatruje się w tym wierszu pieśni o smutnej miłości homoerotycznej: […] „miłość” bohaterów naszej ballady nie może być miłością życiodajną, prokreacyjną, pomnożycielską. Gdy jej próbują, choćby intencjonalnie tylko, życie zamienia się w cień samego siebie, zanika. […] Dzieje się tak, gdyż homoerotyzm to „miłość” bez przyszłości, bez nadziei, bez szansy na jutro i na wieczność zarazem. W konsekwencji i naszych bohaterów dotyka choroba zeznikomienia, zaniknięcia, unicestwienia cielesności i miłości jako takiej.
Jest przywilejem profesora dopatrywać się drugiego dna, zaglądać pod podszewkę omawianych dzieł literackich, ale wydaje mi się, że taka interpretacja wiersza Leśmiana, może i na czasie, bo w swym błyskotliwym wywodzie koniunkturalna i zgodna z duchem postmodernistycznej estetyki i etyki, jest wyłącznie zabawą erudyty. Wiersz Leśmiana ukazał się w tomiku Łąka wydanym w 1920 roku, i prawdopodobnie to swoją „niemożliwą” miłość do Celiny Sunderland miał poeta na myśli. Niemożliwą, bo Celina była jego siostrą cioteczno-stryjeczną. A natchnienie do napisania tej smutnej ballady o miłości niespełnionej zaczerpnął pewnie poeta z ludowej śpiewki, przypomnianej przez Oskara Kolberga:
Zakochali się, zakochali się,
dwoje ludzieńków w sobie,
a Pan Jezus wie, a Pan Jezus wie,
czy na pociechę sobie.
Zakochali się, zakochali się,
dobę się nie widzieli,
jak się ujrzeli, jak się ujrzeli,
oboje zachorzeli.
Dwoje ludzieńków-Andrzej Żarnecki – Bolesław Leśmian Jeżeli masz problem z „odpaleniem” filmu, kliknij tutaj.
Zaskakująca jest interpretacja wiersza Leśmiana dokonana przez prof. Nowosielskiego. Może i w wierszu ks. Kobierskiego ci, których: coraz mniej ich widać/i słychać, to kochający inaczej? Kłóci się to trochę z tym, co wyziera z mediów, gdzie miłość heteroerotyczna jest passe, ale może i ksiądz i profesor, obaj zresztą poeci o dużej wyobraźni, widzą więcej niż my, ich czytelnicy?
Dobrze, że jest Topos, kładka między światem naszych codziennych, mniej czy bardziej banalnych trosk, a światem, gdzie Każda chwila (tytuł wiersza ks. Kobierskiego): Jaka ważna/jaka piękna/ Przy nadziei.
Tej nadziei i wielu pięknych chwil przy lekturze Toposu szczerze Czytelnikom życzy,
Zbigniew „Robinson” Szymański.
Topos. Dwumiesięcznik literacki, 4/2017.